(cz.2) Przeprawa przez granicę i blablacar – czyli droga przez mękę!

 Dzień po zakupie naszego domu na kółkach załadowani po brzegi wyruszyliśmy w trasę. Z Warszawy wieźliśmy dwójkę pasażerów znalezionych na portalu blablacar – panią Biznesłumen i pana Ukraińca. Nie wiem czy wiecie w jaki sposób to działa, ale sprawa jest prosta – znajduje się osoby jadące w podobnym kierunku i pasażerowie dokładają się do paliwa.

Chwilę przed wyjazdem mieliśmy jeszcze kilka spraw do załatwienia związanych z ubezpieczeniem i nie wszystko szło po naszej myśli, więc wynikło dość spore opóźnienie. Ale dzwoniliśmy do przyszłych towarzyszy podróży, wszystko wyjaśniliśmy, na bieżąco informowaliśmy co się dzieje i na szczęście w głosie obojga słychać było, że nie zepsuliśmy ich planów – brzmieli na wyluzowanych i żadne nie wspomniało że gdzieś się śpieszy (zapamiętajcie moje słowa). Zatem spotkaliśmy się w warszawskim centrum, upchnęliśmy wszystkich w naszym wehikule i ruszyliśmy.


Pani Biznesłumen okazała się być dość gadatliwa – opowiadała nam o urokach delegacji, o swojej pracy, opowiedziała kilka anegdotek, żartowała. Wieźliśmy ją do Lublina. Pan Ukrainiec słabo mówił po polsku, choć dało się z nim łatwo porozumieć, ale był małomówny. Jechał z nami aż do Lwowa.

Muszę dodać, że nasza wyprawa przypadła na połowę lutego, gdy temperatury były nieprzyjemnie niskie, gdzieniegdzie leżał śnieg, a z jakiegoś powodu im bardziej na południe, tym bardziej było zimno. A że każdemu inaczej dobrze, to na początku trasy padły od nas kontrolne pytania: „czy wszystko okej? jest wam wygodnie? Jak się macie?”. Odpowiedzi były zgodne: „wszystko super, jedziemy!”. W czasie trasy, gdy pytaliśmy ponownie – odpowiedzi były wciąż takie same.

Podróż zleciała szybko. W Lublinie pani Biznesłumen została odstawiona prawie pod sam dom, co sprawiło że musieliśmy nadłożyć drogi, ale rozmawiało się z nią na tyle miło, że ta decyzja przyszła nam z łatwością.

Na granicę dotarliśmy około 19. Pan Ukrainiec jechał do Lwowa, żeby wsiąść tam w pociąg do swojego rodzinnego miasta. Pociąg ruszał koło 23. Gdy tylko ustawiliśmy się na krańcu kolejki pan Ukrainiec jęknął i stwierdził, że już nie ma szans zdążyć na pociąg. Milek i ja popatrzyliśmy po sobie myśląc, że na pewno przesadza, bo w internecie sprawdziliśmy obecny czas oczekiwania na granicach i ta była podobno jedną z „najszybszych” tras. Pomyśleliśmy sobie „zdąży, na pewno”.


Było ciemno. Sznur samochodów większość czasu nie ruszał się wcale. Z wyjątkiem momentów w której jakiś „nietoperz” przemykał z wyłączonymi światłami po lewym pasie żeby wślizgnąć się w miejsce na początku kolejki.

Gdy przeczekaliśmy pierwszą kolejkę wyrosły przed nami polskie bramki. Wszystko poszło sprawnie, trochę trzeba było poczekać, ale byliśmy jeszcze w pełni sił. Dopiero potem zaczęła się dziać magia – w przestrzeni pomiędzy bramkami polskimi a ukraińskimi. Zimno, ciemno. Nie wiadomo było w którą stronę jechać, czy też bardziej skierować koła, bo ruch był raczej „stojący”. Nie istniało coś takiego jak sznur samochodów – była chmara pojazdów. Trzy pasy zmieniały się nagle w cztery, bo ktoś postanowił jechać bokiem, a za nim gromada chętnych do wyprzedzania. Po czterech godzinach płynąc falami w morzu samochodów dotarliśmy w końcu do celu – bramek ukraińskich.

Za okienkiem przywitała nas groźnym wzrokiem Pani z Blond Warkoczem. Dokumenty. Przejrzenie samochodu. Podejrzliwe spojrzenia. Odmowa. „Co?? odmowa?? jak to jak to”. Północ. Ciemno, zimno.

Samochód odstawiliśmy na bok, ja zostałam w środku, a Milek i Pan Ukrainiec poszli załatwiać. Może zmienią zdanie? może się zlitują? W ogóle jak to, o co chodzi?… Chodziło o rejestrację. Jako że samochód został zakupiony dzień ( czy dwa, bo już było po północy) wcześniej, to część formalności nie udało nam się załatwić. Ubezpieczenie było, samochód nasz… tylko z rejestracją nie zdążyliśmy. Wtedy dowiedzieliśmy się, że mimo tego, że samochód jest nasz, z dowodem zakupu, to jeśli zarejestrowany jest na kogoś innego, to albo musimy jechać z nim lub mieć upoważnienie potwierdzone u notariusza. Na to niestety zabrakło czasu…

No i tu zaczęły się schody. Okazało się że nie wystarczy zawrócić, żeby cofnąć się na granicy. Milka zasypano papierami do wypełnienia, trzeba było nawet iść coś skserować (płacąc z własnej kieszeni, oczywiście). W międzyczasie Pan Ukrainiec dowiedział się, że nie może teraz ot tak przekroczyć granicy i pójść swoją drogą. Nie. Musiał cofnąć się razem z nami i przejść całą tę akcję kolejny raz!

Zupełnie zrezygnowani około 4 nad ranem dowlekliśmy się pod polską granicę. Ja zasnęłam kiedyś pomiędzy i wybudził mnie odgłos otwieranych drzwi, gdy pan Ukrainiec wysiadał z samochodu. Milek zatrzymał samochód jadący w przeciwną stronę i spytał, czy nie mają miejsca na jednego pasażera. Mieli. I tu pożegnaliśmy się, Milek stwierdził, że może z rozpędu przejedziemy tej nocy jeszcze kawałek w stronę granicy słowackiej. Zasnęłam.

Obudził mnie dziwny dźwięk. Jakaś muzyka? Choć radio było wyłączone. Rozglądamy się… Telefon! Ale nie nasz…. Milek zawrócił, znów w stronę felernej ukraińskiej granicy… Pan Ukrainiec stał przed bramkami, czekał na nas.Gdy zawróciliśmy, Milek ogłosił że już nigdzie dalej nie jedziemy. Ale o tym w następnym poście…

Przeniosę się na chwilę w czasie, żeby podsumować całą tę podróż. Otóż w serwisie blablacar zastosowano taki system, w którym użytkownicy mogą sobie nawzajem wystawiać oceny tak, aby żadne nie wiedziało o opinii drugiego zanim sam nie opublikuje swojej. Wpisuje się na ile gwiazdek ocenia się pasażera lub kierowcę i pisze się krótkie uzasadnienie. Gdy jest gotowe wysyła się je do systemu, a publikowane jest dopiero gdy druga strona zrobi to samo. Zatem po jakimś czasie dostaliśmy powiadomienie od serwisu, że przyszedł czas na „wystawianie ocen”. Nie zastanawiając się długo obojgu pasażerów wystawiliśmy najlepsze oceny, pisząc same komplementy. Jednak chwilę przed wysłaniem ich do systemu zawahaliśmy się. Jedno z nas powiedziało: „No ciekawe, co nam pan Ukrainiec za ocenę wystawi za taką podróż… „. Spodziewając się najgorszego postanowiliśmy jednak zmierzyć się z konsekwencjami i oceny poszły do systemu. Chwilę później czytamy:

Ocena od pani Biznesłumen: „Nic specjalnego” (słowna ocena – to były chyba 2 na 5 gwiazdek..) – „Wyjazd z 2 godzinnym opóźnieniem, w aucie bardzo zimno, do tego stopnia że wszyscy jechali w kurtkach, a współpasażer dodatkowo w czapce;) ”

Ocena od pana Ukraińca: „Rewelacja!” (słowna ocena – 5/5) – „Jestem bardzo wdzięczny,bardzo.Polecam”

Podsumowanie? brak słów 🙂 Mieliśmy już co najmniej kilka sytuacji w których pasażerowie decydujący się na przejazd przez ten serwis zachowują się jakby zamówili taksówkę. Płacą pieniądze, więc wymagają – taka filozofia. Oczywiście znajdują się tacy, z którymi jazda to sama przyjemność! Ale więcej takich znajduje się przypadkiem, szczególnie gdzieś na drodze z wyciągniętym kciukiem 🙂

PS.: Zerknęliśmy na profil pana Ukraińca na portalu i słuchajcie, nawet na swoim zdjęciu profilowym był w czapce 😀








Komentarze

Popularne posty