Podhalański folk w wykonaniu Kanadyjczyków na bułgarskim festiwalu

Brzmi intrygująco? Nic nie wskazywało na to, że będziemy świadkami tak bujnego multi-kulti i doświadczymy tego pięknego absurdu na własne oczy. A jednak!


Jeśli wolisz obejrzeć i posłuchać jak czytam post, zapraszam do filmu powyżej!

Spędziliśmy dzień w Hotnicy, gdzie akurat odbywał się targ różności na wielkim polu. Ale opiszę to później, bo wieczorne wydarzenie zdecydowanie zasługuje na cały wpis. Mieliśmy trochę planów na popołudnie, ale jakoś okoliczności nie sprzyjały i po obiedzie postanowiliśmy jednak wrócić do Tyrnowa. Pomyśleliśmy, że widocznie nie dane nam było planów zrealizować i poddaliśmy się biegowi wydarzeń.

Postanowiliśmy zaparkować tam gdzie zwykle, blisko centrum na parkingu niedaleko parku. Kiedy go mijaliśmy naszą uwagę przykuły samochody, które w większej niż zwykle ilości obsiadły chodniki. Słychać było muzykę, a przez krótką chwilę udało nam się dostrzec scenę rozstawioną w małym parkowym amfiteatrze. Wtedy przypomniało nam się, że od jakiegoś czasu widzieliśmy w mieście plakaty "International Folklore Festival" z wizerunkiem pana z domalowaną brodą i pani trzymającej w ręku pióra ucharakteryzowanych na Indian. O tak, musieliśmy to zobaczyć.

W sumie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Czy to będą przedszkolaki śpiewające to, co ambitna pani od muzyki ich wyuczyła, jakieś ciekawe tradycyjne bułgarskie tańce, czy może koło gospodyń domowych, które mają za dużo czasu na emeryturze? Okazało się, że wszystko z wyżej wymienionych. I kilka oszałamiających dodatków.

Wejście na widownię było bezpłatne. Od wejścia przywitał nas przyjemny głos dwóch wokalistek wykonujących jeden z utworów Enyi. Wiecie, jeden z tych, co dreszcze przechodzą i czujesz się jak Simba podnoszony na skale przed królestwem zwierząt. Usadowiliśmy się wygodnie w pewnej odległości od innych widzów ale wciąż z dobrym widokiem, bo z tego co później wywnioskowaliśmy widownią byli głównie inni uczestnicy i ich rodzina... Wśród siedzących pod gustownymi namiotami umieszczonych było około trzech operatorów kamery, czterech fotografów i uwaga, dron krążący nad sceną. Najbardziej niebieski namiot przeznaczony był dla dostojnego jury, które siedziało przy stole i pilnie notowało. Zaś stolik obok zajęty był przez dwie drukarki, które na bieżąco drukowały dyplomy.

IMG_20180513_182227700.jpg

Na scenie (zauważcie na zdjęciu) umieszczone były napisy: "Bułgarski Nacjonalny Czempionat folkloru", "European Association of Folklore Festival" i "World Cup of Folklore". Do wyboru, do koloru. A każdy napis innym fontem...

Ku naszemu zdziwieniu po każdym z pierwszych występów - to jest dziewczynek śpiewających Enyę, zespołu babć w kolorowych sukniach którym towarzyszyło dwóch dziadków śpiewających razem naprawdę średnio, grupie wczesnoszkolnych dziewczynek śpiewających ledwo-ledwo folkową piosenkę i kolejnej grupie babć, tym razem z dziadkiem grającym na akordeonie (którego gra, zupełnie szczerze, była najlepszym elementem tego występu, bo wtedy babcie przestawały śpiewać) na scenę wychodziła pani w wieczorowej kreacji z segregatorem i wygłaszała mowę, z której zrozumieliśmy mniej-więcej tyle: "Taka-a-taka grupa otrzymuje dyplom w kategorii takiej-a-takiej Nacjonalnego Czempionatu, zajmuje drugie miejsce w kategorii takiej-a-takiej Europejskiego konkursu, złoty medal w World Cup of Folklore" i ewentualnie jak grupa była wyjątkowo dobra, to przychodził pan ubrany na czarno z pucharem wielkości kubka do kawy (widzieliśmy takie w markecie na rogu), a pani w kreacji mówiła, że otrzymują "grand prix" i wtedy pan robił sobie z wykonawcami zdjęcie.

Milek stwierdził, że w sumie po co na koniec wręczać nagrody, jak można to robić po każdym występie... Nie trzeba czekać na wyniki, mniej stresu, wszyscy zadowoleni... Tylko drukarka musi szybko drukować.

Nagłośnienie. To była najgorsza część tego festiwalu - tyle szumu i zakłóceń to nawet po meczu na ulicy nie ma.

Ale nie zrozumcie mnie źle, nie wszystko było takie. Były momenty, że energia ze sceny bardzo się nam udzielała i mieliśmy ochotę wskoczyć na siedzenia i tańczyć. Zauważyliśmy, że bułgarski taniec jest podobny do naszych polskich, tylko z mocnymi wpływami tureckimi - szczególnie w muzyce. Nie jesteśmy ekspertami, ale oboje zgodziliśmy się, że ta muzyka jest naprawdę świetna. A niektóre tańczące zespoły dały z siebie wszystko wywijając na scenie. Baaaaardzo dużo żywiołowości i energii. Szacun. Zobaczcie sami na filmie.


A powalające dodatki? Szczególnie dwa zasługują na opisanie.

W pewnym momencie zauważyliśmy, że przewagę liczebną po prawej stronie widowni przejmują ubrane na żółto panie. Oznaczało to, że niedługo wyjdą na scenę. Kiedy przyjrzeliśmy się im bliżej, okazało się, że ich rysy bynajmniej nie są bułgarskie. Może Mongolia? Nie potrafiliśmy określić narodowości. Panie te były raczej starsze, przystrojone w metalowe obręcze na głowach i metalowe, błyszczące wisiory. Oprócz tego każda w ręku miała miotłę. Lub pędzel. Ale zostańmy przy miotle, zaraz wyjaśnię dlaczego. Otóż dwie panie zamierzały usiąść niedaleko nas. Dwa rzędy niżej, na tych jakże pięknych czerwonych siedzonkach. Ale siedzonka widocznie były trochę zakurzone, więc co panie zrobiły? Wyciągnęły miotełki i dokładnie zamiotły sobie miejsce do siedzenia. Nie ma co, praktyczny atrybut :D

IMG_20180513_192158454.jpg

Aha, żółte panie wyszły na scenę. Tam z metalowych zwojów na szyi wyciągnęły drumle i grzechotki i rozpoczęły występ. Zostawiły nas w szoku. Okazało się, że są z Jakucka. I że miotły nie miały żadnego wkładu w występ, co utwierdziło nas w przekonaniu, że widocznie były potrzebne właśnie do zamiatania siedzenia.


Po żółtych paniach nastąpił występ petarda. Nie zdążyły nam się jeszcze zamknąć otwarte z niedowierzania gęby po poprzednim występie, a już musieliśmy zmierzyć się z czymś, co po raz kolejny powaliło nas na łopatki. Kiedy pani w kreacji ogłosiła, że żółte panie wygrały w trzech konkursach i pan z pucharem zrobił sobie z nimi zdjęcie, zerknęła w segregator i rozpoczęła prezentację kolejnego zespołu.

Podhalański folkowy występ w wykonaniu Polonii Kanadyjskiej. Czyli innymi słowy "W murowanej piwnicy tańcowali zbójnicy" z kanadyjskim akcentem w Bułgarii. Na scenę wyszli górale, prezentujący się, muszę przyznać, całkiem góralsko. Ale sam występ? Och nie umywał się nawet do bułgarskich grup tanecznych! Górale rzeczywiście podskakiwali, wymachiwali ciupagami, a kobiety stojące z tyłu trzęsły sukienkami. Ale to wszystko. Widać było, że w ogóle tego nie czują, energii wcale nie było czuć... Szkoda. Już myślałam, że polscy Kanadyjczycy zrobią w Bułgarii furorę. W sumie trochę zrozumieliśmy, czemu Amerykanie tak się nabijają z Kanadyjczyków. Ale mają ciupagi.

Podsumowując, to było naprawdę niezapomniane przeżycie. Po plakatach i rozreklamowaniu tego wydarzenia można się było spodziewać wielkiej imprezy pełnej różnych narodowości. Tylko że lista patronów medialnych, którą pani w kreacji skrupulatnie przeczytała była dłuższa niż lista uczestników, a całość przypominała festyn w Wejherowie. Niemniej jednak śpiewające dzieci bawiły się dobrze, wszyscy dostali nagrody... A my postanowiliśmy, że za rok się zgłaszamy - ja będę tańczyć, a Milek śpiewać. Trzymajcie kciuki.

Komentarze

Popularne posty