(cz.1) Erasmus w samochodzie – jak to się zaczęło?



Minęły dokładnie 3 lata odkąd znaleźliśmy się w pięknej Bułgarii (i dokładnie 2 lata odkąd napisałam ten tekst!). Przed wami historia w kilku częściach - o tym jak to się stało, że zamiast trzech nocy spędziliśmy w samochodzie 3 miesiące...


Na jesieni dowiedziałam się o tym, że uczelnia w bułgarskim mieście o pięknej nazwie Wielkie Tarnowo postanowiła przyjąć mnie do grona swoich studentów. Innymi słowy zostałam mianowana „erazmusem”. Od razu zasypano mnie informacjami i słowami pisanymi nie dość że w nieznanym języku, to jeszcze obcym alfabetem. Mimo tego, że miasto wyglądało na piękne, czułam narastający niepokój związany z perspektywą wylądowania w nim nagle i nieodwołalnie. Tyle pytań rodziło się w mojej głowie: jak ja cokolwiek w tym mieście znajdę skoro nawet nie znam cyrylicy? co będę tam jeść? gdzie spać? no i jak tam dotrę?

Zaczęłam od szukania możliwości dojazdu. Samoloty – ceny znośne, ale bagaż bardzo mocno ograniczony. Pociągi – ceny niebotyczne. Autobusy – cenowo okej, ale jak wytrzymać 30 godzin w niewygodnej pozycji?? Sprawdzałam, szukałam, kalkulowałam, a obok mnie siedział Milek wciąż niezdecydowany co robić w czasie mojego planowanego przepadnięcia na obczyźnie.


„Słuchaj, jadę z tobą”, wyjaśniło się. I w ten sposób moje możliwości dojazdowe poszerzyły się o podróż bliżej nieokreślonym pojazdem czterokołowym. Bo o ile ja mogę pojeździć jedynie rowerem, to Milek mógłby do tej Bułgarii pojechać nawet ciężarówką z dwoma przyczepami (ma wszystkie kategorie prawa jazdy!). Jedyny problem był taki, że byliśmy w posiadaniu jedynie bardzo zmęczonego życiem Golfa, dla którego ta podróż mogłaby się okazać ostatnią…

Dlatego rozpoczęliśmy poszukiwania. Obejrzeliśmy dziesiątki transporterów T4 (nawet poznałam wtedy różne marki samochodów! 😮 ), które to miały być naszym docelowym środkiem transportu. Poszukiwania trwały bardzo długo, bo jeszcze tydzień przed wyjazdem nie mieliśmy kluczyków do wymarzonego samochodu w ręku. Adrenalina? troszeczkę.

Na kilka dni przed wyjazdem wciąż wahaliśmy się między kilkoma opcjami i żadna nie była idealna. Tani, ale średniej jakości, czy droższy, ale wypasiony? Aż w końcu, dopiero DZIEŃ przed wyjazdem Milek ogłosił że znalazł super-wóz! I tak oto, zupełnie nieoczekiwanie, zostaliśmy posiadaczami naszego domu na kółkach, niezastąpionego motorhołma Forda transita.

Następnego dnia mieliśmy ruszać. Zapasy były już przygotowane – kupiliśmy duże ilości półproduktów i kaszo-makaronów w biedronce żeby być uzbrojonym w kulinarną niezależność, zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy – śpiwory, kołdry, butlę gazową, a nawet wcisnęliśmy na dno przypadkiem zdobyty materac. Gotowi? To ruszamy!





Komentarze

Popularne posty